2014-07-15

Wołosate-Komańcza czerwonym szlakiem 95 km

Pierwsza tego rodzaju samotna wyprawa po górach. Choć znacznie wyższe góry nie były mi obce - Bieszczady również nie - nie zdecydowałem się do tej pory wędrować sam, skazany wyłącznie na siebie i to na kilka dni.

Bieszczady, piękne Bieszczady
Pomysł na wędrówkę nie był szczególnie skomplikowany. W poniedziałek 7 lipca miałem dojechać autobusem do Ustrzyk Górnych, pokręcić się po okolicy, a następnego dnia ruszyć na niemal 100-kilometrowe przejście z Wołosatego do Komańczy. I tak się rzeczywiście stało.

Ustrzyki Górne 6:50. Początek przygody
Pierwszy dzień - rozgrzewka. Z Ustrzyk Górnych przeszedłem się najpierw na Małą Rawkę (1 272 m), potem na Wielką (1 307 m), skąd oczywiście udałem się na trójstyk granic, pod słynnym szczytem Kremenaros (Krzemieniec, Кременець 1 221 m). Tę nazwę nosi też niemniej słynne ustrzyckie schronisko PTTK Kremenaros.

Tu spotyka się z Polską Słowacja i Ukraina
Pierwszy nocleg w Bieszczadach spędziłem w agroturystyce w Wołosatem. Po 20-kilometrowym rozruchu gotów byłem na zasadniczą trasę.

Droga w stronę Przełęczy Bukowskiej
Dzień 1: Wołosate - Ustrzyki Górne 23 km

Trasa nie była ani trudna, ani dokuczliwa, za to piękna i spokojna. Mimo pełnego sezonu nie spotkałem wielu turystów; najwyraźniej wyjechali w niedzielę. 

Rozlewiska za Przełęczą Bukowską

Szybko doszedłem do Przełęczy Bukowskiej, potem przez Halicz (1 333 m), stanąłem u podnóża Tarnicy (1 346 m). Mimo że czerwony szlak omija królową Bieszczadów nie odmówiłem sobie przyjemności znaleźć się pod stalowym krzyżem.

Selfie na Tarnicy - punkt obowiązkowy programu
Upojony widokami i pustym szlakiem zacząłem spokojne zejście do Ustrzyk Górnych przy wspaniałym słońcu.
Zejście do Ustrzyk Górnych

Niezbyt późnym popołudnie zameldowałem się Hotelu Górskim i poszedłem na kolację. Wybór miejsca na posiłek okazał się niestety fatalny w skutkach.

Dzień 2: Ustrzyki Górne - schronisko Chatka Puchatka  12 km

Nie pamiętam kiedy ostatni raz strułem się tak strasznie jak tego dnia. Pominę szczegóły. Powiem tylko, że poważnie zastanawiałem się czy nie wrócić do domu. Ruszyłem w drogę, lecz nie zaszedłem daleko.

Dobra mina do złej gry. Tak naprawdę ledwie żyłem
Prawdę mówiąc ledwie doszedłem do schroniska na Połoninie Wetlińskiej, w którym zostałem na noc. Byłem wycieńczony.
Nie wiem co bym zrobił gdybym nie dotarł do Chatki Puchatka

Na dodatek po pięknym słońcu z poprzedniego dnia zostało wspomnienie. Drobna kaszka towarzyszyła mi cały czas.

Dzień 3: Chatka Puchatka - Cisna (bacówka pod Honem)  31 km

Pierwotnie planowałem nocleg w Smereku ale nie wyszło. Musiałem więc nadrobić czas w związku z czym trzeci dzień wyprawy mocno się wydłużył. Na szczęście doszedłem do siebie po zatruci. Nie powiem, że w pełni sił, ale w miarę zregenerowany wyszedłem rano ze schroniska.

Poranna mgła w drodze na Smrek (1 222 m)
Pogoda jakby chciała mi wynagrodzić niepowodzenia poprzedniego dnia - chmury podniosły się już około siódmej, a słoneczko towarzyszyło mi całą resztę dnia. I dobrze bo widoki z Połoniny Wetlińskiej (Caryńskiej oczywiście też) są po prostu przepiękne.
Zejście do wsi Smerek

W dobrym nastroju i w dobrej już formie zjadłem porządne śniadanie w Smereku i ruszyłem w dalszą drogę. Gapiostwo i nieuwaga spowodowały, że nie zauważyłem skrętu z drogi asfaltowej na czerwony szlak i bezsensownie poszedłem niemal do samej Wetliny. Błąd ten kosztował mnie dodatkowych kilka kilometrów. Tym bardziej, że czekało mnie podejście na Fereczatą (1 102 m) i Okrąglik (1 101 m): półkilometrowa różnica poziomów.

Odpoczynek na Fereczatej
Nie ma jednak tego złego co na dobre by nie wyszło. Widoki miałem tak piękne, że nie czułem zmęczenia; nogi same niosły. A przejście szczytami z Okrąglika przez Jasło (1 146 m), Szczawnik (1 098 m), Małe Jasło (1 103 m - jak widać wcale nie takie małe), zapamiętam na zawsze. Zdecydowanie trasa ta jest o wiele bardziej atrakcyjna niż mocno zadeptane obie Połoniny.

Widok na Jasło i Szczawnik
Mocno zmęczony długim marszem (wydłużonym przez fatalną pomyłkę w Smereku) dotarłem do bacówki PTTK pod Honem. Następnego dnia czekał mnie równie długi marsz.

Dzień 4: Cisna - Komańcza 31 km

Wiele wspomnień z tego dnia i niewiele zdjęć - tak strasznie lało. Ale od początku.

I tylko ten deszcz
Mocno pod górę na początek, żebym wiedział, że to nie żarty. Czterysta metrów różnicy poziomów z bacówki pod Honem na Wołosań (1 071 m).
Mgła na Wołosaniu
Mgła, niewiele widać, o widokach mogłem zapomnieć. Myślałem, naiwnie, że się rozjaśni, że pojawi się słońce jak poprzedniego dnia. Ale nic z tego. W atmosferze otaczającej mnie białej waty doszedłem przez Jaworne (992 m) do Przełęczy Żebrak (816 m). 
Rozpaczliwe czekanie na koniec deszczu pod wiatą na Przełęczy Żebrak

Zaczęło padać zanim do niej dotarłem. Schroniwszy się pod wiatą czekałem kwadrans, a potem jeszcze kolejny. Po pół godzinie deszcz nie tylko nie minął ale wręcz się wzmagał. Co robić - kontynuować szlakiem przez las czy pójść asfaltem do Mikowa i Duszatyna, gdzie, tak czy owak, czerwony szlak biegnie szosą do Komańczy. Zależało mi zobaczyć jeziorka Duszatyńskie, ruszyłem więc szlakiem.

Leśne drogi zamieniły się w potoki
Mimo porządnej peleryny całe ubranie nasiąkło, powili i skutecznie, od spodni. Wszedłem na Pocak (890 m) i na Chryszczatą (998 m). Widoków żadnych, tylko deszcz, który zalewał mi okulary. Ostatecznie je zdjąłem. I tak nic nie widziałem.

Chwilę postałem przy jeziorkach. Rzeczywiście mają urok. Wyobraziłem sobie, że w słońcu wyglądają dużo bardziej atrakcyjnie. Nawet nie chcę myśleć jaka wydarzyła się tam katastrofa gdy na początku ubiegłego wieku osunęła się ziemia blokując strumień Olchowaty. Niewyobrażalna jest siła natury.

Idąc od jeziorek miałem wrażenie, że brnę w jakiejś odnodze Olchowatego, co widać na powyższym wideo. Droga, która w normalnych warunkach była szlakiem, zamieniła się w rwący potok. Szedłem w tej wodzie po łydki. I tak doszedłem do wsi Duszatyn. Do Komańczy zostało tylko siedem kilometrów; asfaltem, ciągle w deszczu.


 O 15:30, przemoknięty do kości, ale szczęśliwy, dotarłem do schroniska w Komańczy. Pierwsza daleka wyprawa (daleka jak dla mnie) dobiegła końca.

PODSUMOWANIE

Ani wyczyn, ani specjalnie nie ma czym się chwalić, a jednak te sto kilometrów z hakiem znaczy dla mnie wiele. Przede wszystkim postanowiłem kontynuować dłuższe, a może i długie, wyprawy po górach w Polsce. Wiem, że dam radę dalej i dłużej. Poza tym, takie wycieczki to najlepszy sposób na spędzenie wakacji. Nie w kurorcie, nie w tłumie, lecz w ciszy lasów i gór.

Czerwony szlak przez Bieszczady nie jest trudny, wymaga tylko trochę kondycji oraz dobrego obuwia. Każdy może go przejść. Trzeba pamiętać jednak, że na 30-kilometrowym odcinku z Cisnej do Komańczy nie ma sklepu ani baru (dopiero w Duszatynie, kilka kilometrów przed Komańczą), trzeba więc zabrać zapas wody i jedzenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz