2021-09-16

8 x 1000 czyli osiem tysięczników Beskidu Wyspowego w pięć dni

Przeczytałem w sieci, że Beskid Wyspowy, pasmo, które z przyjemnością odkrywam od zimy tego roku, liczy osiem szczytów przekraczających tysiąc metrów. Już kilka miesięcy temu rozrysowałem sobie trasę na najlepszych mapach online – Mapy.cz. Wyszła wycieczka licząca 92 km. Jako punkt wyjściowy wybrałem Limanową, a końcowy Rabkę Zdrój. „Będzie na zaś”, pomyślałem wtedy.

Beskid Wyspowy. W drodze na Jasień
I właśnie teraz, na początku września, pojawiła się okazja, tydzień wolnego. Doskonały czas na osiem tysięczników. Trasę podzieliłem na pięć niezbyt meczących odcinków (mapę załączam na końcu relacji). Szczyty zdobywałem w następującej kolejności:

Modyń 1029
Jasień 1062
Kutrzyca 1051
Krzystonów 1012
Mogielica 1170
Ćwilin 1072
Śnieżnica 1007
Luboń Wielki 1022

Oczywiście tysięczniki były tylko pretekstem do poznania nowych tras, a także odwiedzenia dobrze znanych z poprzednich wycieczek. Cały pierwszy dzień marszu, Limanowa-Modyń odbyłem niebieskim szlakiem, fragmentem dużego szlaku Tarnów – Wielki Rogacz, który przeszedłem w całości w lipcu. Ze Śnieżnicy do Kasiny z kolei szedłem drogą, którą poznałem kwietniu. Reszta była nowością. 

Ostatnia prosta na Luboń Wielki
Co zapamiętam z tej wycieczki? Na pewno jeden z najbardziej niesamowitych noclegów ostatnich lat – spanie na szczycie Ćwilina z perspektywą na Tatry. Także pierwsze (oficjalnie nie mogę się przyznać bo to zabronione) spanie na wieży widokowej (Modyń). 

Na Ćwilinie o zmierzchu
Oprócz tego, jak zwykle podczas podróży – rozmowy z przypadkowo poznanymi na szlaku osobami. A może właśnie nieprzypadkowo? Może mieliśmy się spotkać i rozmawiać na Luboniu, na Mogielicy, na Ćwilinie, w innych miejscach? To jest to, co najpiękniejsze w podróżach, czy to piechotą, czy na rowerze: te nieoczekiwane, nieplanowane, być może nieprzypadkowe spotkania.

DZIEŃ 1 Limanowa – Modyń 17 km

Bus z Krakowa wyrzucił mnie na rynku w Limanowej. W oczy wpadł plakat zapraszający na stand up Piotra Bałtroczyka z tekstem: „Starość nie jest dla mięczaków”. Hmmm… właściwie ma facet rację.

"Starość nie jest dla mięczaków", twierdzi Bałtroczyk. Hmmm... chyba racja...
Trasa na Modyń nie jest skomplikowana, ani długa. Nawet przez Limanową nie idzie się zbyt długo. Na trzecim kilometrze warto zatrzymać się chwilę na cmentarzu z I wojny światowej w Jabłońcu. Zawsze w takich miejscach nachodzi mnie refleksja na temat ludzkiego okrucieństwa i bezsensu wojen. Po co to wszystko? 

Węgrzy, Rosjanie, Polacy, Austriacy. Zginęli nie w swojej sprawie

Zanim dotarłem do Młyńczysk, musiałem podejść na ponad 880 m w okolicy Jeżowej Wody, czyli 450 metrów pod górę z poziomu Limanowej. Niby niewiele, ale oddech przyspieszył.

W Młyńczyskach na parkingu koło straży nie tylko nabrałem wody ale też podładowałem telefon. W międzyczasie zrobiłem kawę i odgrzałem pulpety. Potem trochę pod górę i dotarłem na Cisowy Dział, z piękną panoramą gór. Od Modyni dzieliły mnie zaledwie dwa kilometry. Na szczycie znalazłem się przed osiemnastą.

Widok z Cisowego Działu
Nie przypuszczałem, że mimo wtorku i czasu powakacyjnego, na Modyń będzie wchodziło tylu turystów. Przychodzili, palili ogniska, smażyli kiełbaski. Do wieczora. Po zmroku, gdy już wszyscy poszli, rozłożyłem matę na ostatniej kondygnacji wieży, osłonięty ścianką od chłodnego wiatru. Na szczęście niezbyt mocnego. 

Wygodnie, z widokami na cztery strony świata
DZIEŃ 2 Modyń – Trusiówka 25 km

O szóstej rano obudzili mnie pierwsi turyści na wieży, przyszli na wschód słońca. Pomyślałem, że zbyt leniwy jestem, by wstawać w nocy i jechać w góry oglądać jak pojawia się słońce. Wolę być na miejscu 😀

Widok z wieży na Modyni o 6:18
Zlazłem z wieży, zrobiłem kawę na dopiero co kupionej kuchence Primus – naprawdę pół litra wody gotuje w trzy minuty. Dzięki niej przestałem nosić termos, gorąca herbatka zawsze pod ręką. 

Mój nowy wspaniały gadżet
A zanim opuściłem pierwszy z ośmiu tysięczników fakt pobytu musiałem uwiecznić na fotografii. Następnym będzie Jasień, ale to dopiero czwartego dnia. 

Pierwszy tysięcznik; tadam!
Odcinek z Modyni do Kamienicy, nadal niebieskim szlakiem Tarnów – Wielki Rogacz, nie jest bardzo męczący, ale za to nużący ze względu na 3,5-kilometrowy odcinek asfaltu ze Zbludzy. Godzina uderzania butami o szosę i chodnik nie należy do przyjemnych. 

To też jest szlak. Niestety
Za Kamienicą znów wszedłem w las, i znów pod górę, nad Zbludzkie Wierchy, i z góry do Szczawy; czerwonym szlakiem.Trudno było mówić o widokach, trasa wiodła przez las. W Szczawie obowiązkowo zatrzymałem się w pijalni wody mineralnej i kupiłem półtora litra wody, której nazwy nie pamiętam. Pamiętam za to cenę wody: za nalanie wspomnianego półtora litra wody do własnej butelki zapłaciłem aż złoty dwadzieścia.

Pijalnia w Szczawie

W Szczawie, która w ogóle w niczym nie przypomina uzdrowiska (opuszczone budynki z końca lat 80. straszą nad wsią), zmieniłem kolor szlaku na czarny. Po dwóch kilometrach asfaltową drogą, na szczęście z minimalnym ruchem, wszedłem na leśne drogi, którymi w kompletnej samotności, powoli, dotarłem po trzech godzinach do na polanę Trusiówka. 

Czarny szlak leśny

Na polanie znajduje jedno z dwóch miejsc biwakowych zorganizowanych przez Gorczański Park Narodowy. Jest tam spory parking, miejsca na ogniska, duża wiata i w ogóle dużo miejsca na namioty, co nie zmienia faktu, że cała okolica była kompletnie pusta gdy przyszedłem wieczorem. Sezon się skończył. Dodam jako ciekawostkę, że pobliska miejscowość Rzeki jest pozostałością po osadzie czeskich i niemieckich hutników. Huta w Lubomierzu funkcjonowała przez 140 lat na przełomie XVII i XVIII w. Hutnicze piece były opalane bukami i jaworami z gorczańskich lasów.

Biwakowisko na polanie Trusiówka
DZIEŃ 3 Trusiówka – Ćwilin 22 km

To był zdecydowanie najpiękniejszy, najciekawszy i najlepszy dzień całej wędrówki. Od rana do nocy. A do tego powiększyłem kolekcję tysięczników aż o pięć szczytów.

Pamiątkowe zdjęcie plecaka na Jasieniu
Samotne podróżowanie, zwłaszcza we wrześniu, tym się charakteryzuje, że po zmroku, czyli już koło dwudziestej, w zasadzie nie ma co robić, więc idzie się spać. Skutkiem tego jest fakt, że położywszy się o ósmej wieczorem budzę się wyspany po ośmiu godzinach snu, czyli o czwartej. Gdy jest ciemno. Tak oczywiście było trzeciego dnia: doleżałem jakoś do piątej, po czym wstałem i spakowałem się korzystając z coraz mniej bladego świtu.
Poranne mgły o 6:43
Tak więc w drodze byłem już o szóstej. A warto było. Tym bardziej, że czekało mnie półtora kilometra podejść i tysiąc dwieście metrów zejść.

Żółty szlak z Rzek na Mogielicę jest po prostu przepiękny. W przeciwieństwie do trasy z poprzedniego dnia, która wiodła w lesie bez szczególnych widoków, tym razem trafiałem na przepiękne polany. A do tego satysfakcja z tysięczników!

A więc od początku. Najpierw szybki marsz do Rzek złapać żółty szlak. Potem pod górę na Jasień, drugi, po Modyni, tysięcznik. Niedługo potem szczyt Kutrzycy, tysięcznik numer trzy, na którym jeszcze kiedyś zanocuję. Widoki są po prostu przerażająco przepiękne.

Polana Skalne. Widok na Tatry
A potem przyszedł czas na śniadanie. Rzadko kiedy jem z samego rana, ale zrobiło się pół do dziesiątej i rozsądek nakazywał postój na posiłek. Zszedłem trochę ze szlaku i rozłożyłem się w bazie studenckiej na polanie Wały. Pustej oczywiście. Nie tylko zjadłem ale zrobiłem też w strumyku przepierkę ciuchów. Sam też chętnie się umyłem, kompletnie. Woda ze strumienia, choć zimna, nie powiem, milsza była niż gorący prysznic. 

Rozgościłem się u studentów na Polanie Wały
U nieobecnych studentów spędziłem dobrą godzinę. Zresztą w ten sposób zaplanowałem trasę, żeby nie spieszyć się i zatrzymywać wszędzie tam, gdzie na to miałem ochotę. Polana Wały zdecydowanie należy do miejsc wartych dłuższego postoju.

Droga na kolejny tysięcznik, Krzystonów, zajęła tylko chwilę – pamiątkowe zdjęcie i w drogę. Ze szczytu i tak niczego nie widać. Widoki zaczęły się pół godziny później gdy wszedłem na polanę pod Małym Krzystonowem, a zwłaszcza na ogromnej i przecudnej polanie Stumorgowej, największej w Beskidzie Wyspowym.

Polana pod Małym Krzystonowem

Nazwa polany wzięła się od dawnej miary powierzchni, morgi (mniej więcej pół hektara). Polana w rzeczywistości liczy niemal dwukrotnie więcej niż pięć hektarów. Zawdzięczamy ją Wołochom, którzy wykarczowali lasy na wypas owiec i bydła. 

Na Polanie Stumorgowej

Nie odmówiłem sobie postoju na kawę (z mojego primusa) pod wybudowaną dwa lata temu wiatą.

Wiata na Polanie Stumorgowej
Mogielica (1170), najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego, znajduje się kilkaset metrów ponad Stumorgową. Wciąż straszy zniszczoną wieżą obserwacyjną, zamkniętą od ponad roku z powodu złego stanu technicznego. Ma powstać nowa, stalowa

Daleka droga na Ćwilin
Z Mogielicy ruszyłem niebieskim szlakiem na Ćwilin – czekało mnie prawie 10 km, a do tego 672 metry zejść i 574 metry podejść. Z przyjemnością i ulgą zobaczyłem Polanę Michurową i znak szczytu.

Widok z Polany Michurowej
Zastanawiałem się czy nie pójść dalej, na Śnieżnicę, i tam przenocować. Ale ostatecznie zdecydowałem zostać na Ćwilinie. I słusznie, bo to niezwykle piękna miejscówka. Nie wiedziałem, że to popularne miejsce na obserwowanie zachodu słońca – w pewnym momencie na polanie zebrało się kilkanaście osób. Wszyscy patrzyli na zachód. Na powitanie słońca nie przyszedł nikt, z wyjątkiem dwóch dziewczyn, które, podobnie jak ja, tamtą noc spędziły w namiocie na Ćwilinie.

Całkiem miły widok z namiotu

DZIEŃ 4 Ćwilin – Luboń Wielki 27 km

I znów góra, dół, góra, dół. Półtora kilometra podejść i tyleż zejść. Wbrew pozorom Beskid Wyspowy jest pasmem wymagającym.

Z żalem pożegnałem Ćwilin, szósty tysięcznik z mojej listy, i udałem się na przedostatni, na Śnieżnicę. Szczyt był mi znany z tegorocznej kwietniowej wycieczki. Wiedziałem, że na widoki nie ma za bardzo co liczyć. I to, że zamknięty jest niebieski szlak do Kasiny Wielkiej. A także to, że ze Śnieżnicy po prostu zejdę trasą narciarską, co oczywiście uczyniłem. Na ławeczce przy dawnej stacji PKP Kasina Wielka, zamienionej obecnie na mały hotel, zjadłem śniadanie. Czekało mnie podejście na Lubogoszcz (968 m), zejście do Mszany Dolnej, a potem podejście na Luboń Wielki, na ostatni tysięcznik, gdzie zaplanowałem nocleg.

Kiedyś PKP Kasina Wielka, dziś hotel
I znów muszę powiedzieć, że Beskid Wyspowy tylko wygląda łagodnie, a w rzeczywistości trzeba się nałazić w górę i w dół. Tak więc najpierw półkilometrowe podejście na Lubogoszcz – dwie godziny z odpoczynkiem. 

Czerwony szlak na Lubogoszcz
 Potem zejście do Mszany Dolnej, gdzie zrobiłem zakupy i wpadłem na frytki z kebabem. Był to jedyny „cywilizowany” posiłek podczas tej wyprawy, bo żywiłem się chlebem, czymś do chleba, zupkami w proszku, fasolką ze słoika itp. Tak czy siak, na dobrym paliwie dotarłem po ponad trzech godzinach pod górę, do schroniska na Luboniu Wielkim. Wszedłem na ósmy, ostatni tysięcznik.

Droga na Luboń Wielki, ostatni tysięcznik
Za zgodą obsługi schroniska rozbiłem namiot przy miejscu na ognisko. Z radością wypiłem piwo na tarasie widokowym – jest co oglądać mimo że na północ. Po zmroku widać było łunę nad Krakowem. Jaka szkoda, że czarne niebo niezanieczyszczone światłem to rzadkość w górach. 

Widok z tarasu schroniska na Luboniu Wielkim
DZIEŃ 5 Luboń Wielki – Rabka Zaryte 4 km

I to byłoby na tyle. Poranek leniwy, bo nie było do czego się spieszyć, wszak zostało do przejścia kilka kilometrów do Rabki. 

Poranek na Luboniu Wielkim

Wybrałem żółty szlak, bardziej interesujący niż niebieski. Zszedłem do dzielnicy Zaryte, busem dojechałem do dworca w Rabce, tam złapałem busa do Krakowa i koniec.

Żółty szlak do Rabki - nieuchronny koniec wycieczki

 

PODSUMOWANIE

Pięciodniowa wycieczka utwierdziła mnie w przekonaniu, żeby… omijać Tatry. Nie tylko dlatego, że przeszedłem chyba wszystkie tamtejsze ścieżki, ale głównie z powodu masy turystów – zawsze, wszędzie, o każdej porze. Zwłaszcza gdy jest dobra pogoda. Na moich szlakach nieczęsto widywałem ludzi, może z wyjątkiem okolic Mogielicy. Ale mówię o kilku, kilkunastu osobach, nie o tłumach. A po drugie, wyższość Beskidów nad Tatrami polega na tym, że niemal wszędzie, z wyjątkiem parków narodowych, mogę przenocować na dziko w namiocie.

Z namiotem śpię gdzie chcę
Jeśli chodzi o trasę, jestem całkiem zadowolony z tego, co wyznaczyłem, bo ostatecznie nie miałem jakoś dużo uciążliwego asfaltu. Godzinny marsz Zbludza-Kamienica najbardziej dał się we znaki. A sam pomysł zdobycia ośmiu tysięczników – to tylko pretekst to wędrówki, którą nota bene uważam za bardzo udaną. Chyba widać w opisach codziennych etapów. Ach, ta noc na Ćwilinie…

Beskid Wyspowy bo szczyty jak wyspy - Lubogoszcz 968 m n.p.m.
Nie prowadzę dokładnych statystyk, więc napiszę tylko to, co podają Mapy.cz. Trasa liczy 92 km. Suma podejść: 4 624 m. Suma zejść: 4 553 m. Chwilami czułem się naprawdę zmęczony.